Oczywiście cały czas się zastanawiam nad cyckami. Nie mam dużych, dwie ciąże za sobą. Nie jest źle, ale chciałoby się mieć lepiej.
Z jednej strony czytam wypowiedzi, że kobiety są zadowolone z efektów świeżo po operacjach, a z drugiej badania w USA, w których piszą, że niestety pierwszy okres paru lat po operacjach biust w zasadznie nie doskwiera, a problemy pojawiają się po upływie 5 lat. A już w okolicach 6,7,8 lat występują u 80% kobiet, które poddały się operacjom powiększenia biustu. U nas to dość młode operacje, nie mogę znaleźć nigdzie tak naprawdę wypowiedzi dziewczyn, które zrobiły sobie takie operacje właśnie ok. 5-10 lat temu… Stąd panika…
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nauka idzie do przodu, implanty są coraz lepsze itd. Jednak to nadal silikon, który kiedy wycieknie do organizmu (a podobno to naprawdę dość spory procent po latach) może wyrządzić ogromne spustoszenie…
Mowi sie, ze są implanty dożywotnie. Mentor nawet ma ograniczoną gwarancję. Ta jednak bardziej polega na wymianie zepsutego, wadliwego implantu i też nie zawsze… Ciężko mi się zdecydwać, bo zwyczajnie się boję. Co z tego, ze przez 3 lata będzie dobrze, jak potem kiedy się wszstko zacznie psuć, boleć, bede przechodzić kolejne operacje i już nie będzie to samo…
Mało tego, dane odnośnie procentów są dostępne na stronach usa, u nas jeszcze nikt takich badań nie robił.
Tutaj na przykład można troszkę się dowiedzieć o powikłaniach: beautywpolsce
a więcej, dużo więcej TU – najbardziej przemawia do mnie zapis:
All breast implants will eventually break, but it is not known how many years the breast implants that are currently on the market will last. Studies of silicone breast implants suggest that most implants last 7-12 years, but some break during the first few months or years, while others last more than 15 years.
powikłania itd: TU
Mnie to faktycznie ruszyło. I teraz serio się waham, a nawet bardziej na nie. Myślę, że kilka lat i w Polsce też zacznie się sporo dziać odnośnie nieudanych operacji piersi, które w zasadzie w większości na początku wydają się udane.
To obce ciało w organizmie, więc pomijając fakt, że organizm w wielu przypadkach próbuje je wydalić sam, to ciągnąc dalej rozważania – występowanie różnego rodzaju powikłań jest naprawdę częste… I co wtedy? Dziś mam lat 35, a za 6-7 lat będę miała po 40tce. Już inne ryzyko pooperacyjne. Jeżeli coś się stanie z implantem i trzeba będzie go wyjąć, to co, wsadzą mi dreny i hulaj do momentu otrzymania nowego? Wszakże warunki gwarancji są proste – najpierw zwróć stary uszkodzony implant a potem dostaniesz nowy. A to miejsce puste organizm będzie próbował załatać na „własną rękę” – płynami. Nie jestem medykiem z wykształcenia ale naprawdę mam sporo obaw. Czy to wszystko jest tego warte, żeby parę razy się powypinać przed lustrem bądź na plaży?
Mój samiec przecież mnie akceptuje taką jaką jestem. Hajtnął sie z laską, która ważyła 52 kilo, mogła spać w słomce. Potem po ciąży żył z 90 kilową słonicą. Potem znów trafiła mu się szczupła laska, potem znów kolejna ciąża i słonica, choć trochę w mniejszym rozmiarze wróciła. Dodatkowo z niskim zawieszeniem, szorująca brzuchem po piasku. Dziś brzucha nie ma. Może ważne, żebym po prostu była i nie zadręczała się obsesją małych cycków. W końcu tyle z nimi przeżyłam i nie narzekałam na brak amantów w swoim życiu…
Kolejnym „ale” staje się akceptacja ewentualnych wkładek. Do tej pory miałam małe, uprawiałam sporty, biegałam, biłam się itd. I nagle kiedy coś mnie zacznie ograniczać – przeszkadzać, co będzie? Może nie przyzwyczaję się do rozmiaru B-C? Do końca będzie mi towarzyszył lęk leżenia na brzuchu, lęk o implanty, że się przedziurawią? Każde ukłucie w cycku a ja już u lekarza? Czy takie życie chcę? Czy chcę zwiększone ryzyko raka? I wszystko to, by tylko ładnie wyglądać? Nie za próżne to? W końcu jestem matką dwójki dzieci. To im powinnam poświęcić siebie. A gdy zrobię sobie cycki cały czas będę uważać tarzając się z nimi po podłodze, żeby mi nie zrobiły krzywdy. Baa, pewnie tarzać się przestanę w ogóle. Tak mi się wydaje, że właśnie tak bym zaczęła życ. W trwodze…. Oczywiście najpierw byłaby radość. Jednak wszystko cieszy na początku, potem juz dociera waga podjętej decyzji i kiedyś przychodzi wypić nawarzone piwo.
Ciekawa jestem, co powie dr. Furmanek na operację piersi. Naprawdę bardzo mnie ciekawi jego podejście. Podejrzewam, że spłaszczy wypowiedź, że ryzyko zawsze jest. I tyle:) Niemniej jednak mnie to ciekawi, czy przyzna jak wiele powikłań niesie za sobą taka ingerencja w ciało.
Ale nie wszystko stracone. Jest jeszcze taka metoda, która wydaje mi się ciekawa – o tutaj. Strona przypadkowa, chodzi mi o metodę:) Co prawda wielkich rezultatów to ja tam nie widzę:( Może z biegiem czasu pojawi się jakaś kolejna, mniej inwazyjna niż implanty metoda…
Chyba kupię sobie za rok Macbook Air, zamiast cycków:)))
—————-dodany————–
Oczywiście zapomniałam napisać, co dr. Furmanek powiedział na temat cycków – dziękuję za przypomnienie agii
A więc tak. Spytałam się go o znane powikłania, powiedział, że poważnych nie zna, a jeżeli były to znikome. Potwierdził potrzebę wymiany implantów nawet wcześniej niż 10 lat, jeżeli nic się nie dzieje, a kobieta bada się co najmniej co roku. Rozumiem oczywiście, że chirurg plastyczny nie powie „tak, oczywiście jest dużo powikłań, które jeżeli już wystąpią to zagrażają życiu pacjentki” – to jego chleb powszedni. Potem zadałam mu pytanie, że gdybym była jego żoną to czy by mnie zoperował. No i tu się chwilę zawahał i uśmiechnął. Powiedział jednak, że jeżeli byłoby mi to potrzebne do szczęścia, to chyba tak. Dalej dodał, że to decyzja indywidualna kobiet. Spytałam się, czy wie o badaniach jakiś przeprowadzanych tu w Europie odnośnie statystyki powikłań implantów. Powiedziałam o badaniach w stanach. Zgodził się ze mną, że owszem, zamożne kobiety w Polsce mogą sobie pozwolić na lepsze czuwanie nad implantami, niż takie, które ciułają kasę i nagle całą wydają na piersi i potem już nie mają na badania specjalistyczne, leki itd. Jednak nie za bardzo rozszerzony został temat. Ogólnie lekarz stwierdził, że nie miał powikłań, nie przypomina sobie bardzo poważnych powikłań. Powiedział, że Mentor nie rozlewa się do organizmu nawet w chwili pęknięcia, bo ma kilka warstw… (ja jednak czytałam, że nie ma warstw, ale specjalny żel, który niby nie wędruje po organizmie, a warstwy mają implanty gorszej jakości…). Gdzieś na forum, chyba właśnie beauty jest wątek kobiety (w dziale prawnym), gdzie porusza temat pękniętego implantu. Pod względem prawnym nie fajnie to wygląda:(